Ginger i Fred

Data:
Ocena recenzenta: 10/10

„Ginger i Fred” to testament wielkiego mistrza kina, zmierzającego do kresu swojej twórczości, ale również uniwersalna opowieść o przemijaniu i kryzysie kultury. Inteligentna satyra z dozą ironii i piękna opowieść o dwojgu dojrzałych artystach w obcej im rzeczywistości.

Telewizja, program na żywo… nagle awaria, gasną światła. Ginger i Fred zostają sami na scenie.  „Jestem w miejscu, które nie istnieje i sam nie wiem, jak się w nim znalazłem” – mówi Pippo Botticello, tytułowy Fred. W tej scenie i w tych słowach tkwi esencja filmu Federico Felliniego. Mówi je Pippo (Marcello Mastroianni), ale mógłby je wypowiedzieć również sam Fellini.

Amelia i Pippo spotykają się po latach, by wystąpić w programie telewizyjnym. W młodości wcielali się w legendarny duet – Ginger Rodgers i Fred Astaire. Tańczyli na scenie, stepowali, byli gwiazdami swojej epoki. Po latach spotykają się ponownie, by przenieść się do czasów młodości. Oboje niespełnieni. Ona wciąż jest w sile wieku, pogodna i energiczna. On wyraźnie podupadł na zdrowiu. Zaniedbany włóczęga, niestroniący od alkoholu, który jest świadomy upływu czasu. „Od jakiegoś czasu rzeczy patrzą na mnie tak, jakby chciały mi powiedzieć: do widzenia” – mówi do Amelii. Oboje mają okazję na chwilę odzyskać młodość, przenieść się do swoich najlepszych czasów. Są pełni nadziei, choć w tle pobrzmiewa nuta melancholii. Zdają sobie sprawę, że po odegraniu sceny tańca, odejdą niezrozumiani.


„Ginger i Fred” jest sentymentalną opowieścią o przemijaniu, powolnym zmierzaniu ku starości. A z przemijaniem nieodłącznie związany jest postęp technologiczny. Od czasu, kiedy oboje byli młodzi, wszystko się zmieniło. Pojawiła się telewizja, która tworzy gwiazdy, mity i umacnia znamienny dla epoki brak tożsamości. W takiej rzeczywistości bohaterowie Felliniego nie potrafią się odnaleźć. Obserwujemy rzymskie ulice pełne agresywnych reklam oraz rozrzuconych na ulicy śmieci – symbolu konsumpcyjnego stylu życia. Oprócz Amelii i Pippo w programie rozrywkowym występuje kobieta, której pies wyje od czasu śmierci papieża, natomiast w oczekiwaniu na występ stoi człowiek, który wymyślił jadalne majtki o owocowych smakach. Jest prezenter, który rzuca banalne sformułowania, bazując na taniej sensacji. Całość przerywana jest reklamami – kolejny z symboli epoki, do której nie przynależą bohaterowie filmu… i sam Fellini. „Jestem w miejscu, które nie istnieje i sam nie wiem, jak się w nim znalazłem” – mówi Pippo do Amelii w przepięknej scenie, kiedy podczas nagrania gasną światła.

Dla Felliniego telewizja jest jednym z najgorszych wynalazków, gdyż ogranicza wyobraźnię, upraszczając percepcję. Krytykę współczesności włoski reżyser podjął już w swoim wcześniejszym filmie „A Statek Płynie”, tworząc postać dziennikarza Orlando, przekazującego widzowi informacje o tym, co się dzieje w filmie! (Tak wyrafinowaną ironię mógł wymyślić tylko Fellini). Teraz w „Ginger i Fred” jeszcze mocniej pobrzmiewają echa sprzeciwu wobec kultury masowej i telewizji – nowego medium, stworzonego przez ludzi prowadzących „słodkie życie”… bo w „Ginger i Fred” znaleźć można ślady jednego z najbardziej znanych filmów Felliniego – „La Dolce Vita”.


„Ginger i Fred” jest rodzajem testamentu, podsumowaniem twórczości włoskiego mistrza, który dojrzał i zmieniał się razem ze swoimi bohaterami. Jak sam mówił: „O kim miałbym tworzyć filmy, jeśli nie o sobie?” Najbardziej osobiste filmy Felliniego to przede wszystkim wspomniane „Słodkie Życie”, „Osiem i pół”, „Miasto Kobiet” i właśnie „Ginger i Fred”. Każdy z tych tytułów pokazuje włoskiego reżysera w różnych etapach jego życia, w chwilach przełomowych związanych z kryzysem. W „Słodkim życiu” przedstawił swoje alter-ego – dziennikarza (zanim zaczął tworzyć filmy, zajmował się tą materią) zmagającego się z kryzysem moralnym wieku młodzieńczego. W „8 i pół” był reżyserem cierpiącym na niemoc twórczą w dojrzałym już wieku, by w „Mieście Kobiet” zmierzyć się ze swoimi wyobrażeniami kobiet, potęgą podświadomości i przede wszystkim z kryzysem psychicznym wieku średniego. Wreszcie wcielił się w rolę Freda – podstarzałego artysty nie pasującego do nastającej epoki (kryzys starości, ostatni?). W każdej z tych ról wystąpił jego bliski przyjaciel Marcello Mastroianni.

W „Ginger i Fred” Mastroianni wraz Giuliettą Masiną (żoną Felliniego) stworzył znakomity duet, który nie pozwala oderwać oczu od ekranu. Oboje spotkali się w młodości na deskach rzymskiego teatru. Przez lata oboje pojawili się w kilku filmach Felliniego, jednak dopiero w „Ginger i Fred” zagrali razem. Ich obecność jest również symboliczna. Oto żona i najbliższy przyjaciel pomogli włoskiemu maestro stworzyć najpiękniejsze podsumowanie twórczości, jakie zostało zapisane się na kartach historii kina.